Lwowa rekomendować nikomu nie trzeba. Niegdyś polskie miasto, a dziś perełka Ukrainy. W jednym z kolejnych wpisów postaram się pokazać, jak wygląda dziś. Tymczasem przedstawię kilka zdjęć pokazujących, jak miasto wyglądało wiele lat temu. Są to stare zdjęcia nieznanego autorstwa, których zbiór na płycie CD można kupić we Lwowie, co też zrobiłem. Naprawdę warto zobaczyć tę galerię, choć prezentowane tu zdjęcia to jedynie mały procent wszystkich zawartych na płycie.
Author: Tomasz Ziółkowski
Kanion Matka – czyli Macedonia od innej strony
KANION MATKA – czyli Macedonia od innej strony
Jadąc do jakiegoś kraju, zawsze staramy się zwiedzić jego stolicę. Jeśli uznamy, że jest coś ciekawego w jej pobliżu, to także tam zaglądamy. Tak też było z Kanionem Matka. Będąc w Skopje przeczytaliśmy, że jedną z pobliskich atrakcji jest Kanion, który koniecznie należy zobaczyć. Nie było więc co dłużej myśleć, tylko należało się zastanowić nad wyborem środka transportu, aby tam dotrzeć. Wybór był pomiędzy wygodnym samochodem, a pozostawiającą wiele do życzenia komunikacją miejską. Padło na czerwone autobusy podmiejskie. Autobus nr 60, jadący do Kanionu rusza z głównego dworca. Jedzie jednak blisko centrum, więc niekoniecznie trzeba się fatygować aż do dworca (rozkład jazdy autobusu jest na stronie: www.jsp.com.mk/VozenRed.aspx). Cena biletu to 35 denarów (a więc ok. 2,50 zł). Nikogo w Skopje nie trzeba przekonywać, że czerwone autobusy nie są szczytem luksusu. Nie są klimatyzowane, a częstotliwość ich jazdy sprawia, że nie zawsze można liczyć na miejsca siedzące. Przy temperaturze panującej na zewnątrz ma się wrażenie, że pojazd wlecze się w nieskończoność, a temperatura rośnie z każdą minutą. Po ok. 40 minutach podróży w tych mało komfortowych warunkach wreszcie finał podróży. Wysiadając z autobusu zaopatrzyliśmy się w wodę i inne napitki w jedynej na dole knajpce, co okazało się strzałem w dziesiątkę, bo cenę w restauracji w samym kanionie trudno uznać za okazyjną.
Droga z przystanku autobusowego do samego Kanionu zajmuje kilkanaście minut. Od początku drogi zauważyliśmy, dlaczego przyjazd samochodem nie byłby dobrym rozwiązaniem. Wąska droga, na której po jednej stronie parkowały auta, a te którym się nie poszczęściło w znalezieniu miejsca, wracały na wstecznym. Samochody po jednej stronie drogi, a skarpa po drugiej – nie zachęca do jazdy do przodu, a co dopiero tyłem. Koniec drogi wieńczył wprawdzie mały parking, ale za wiele aut się tam nie mieściło. Tak więc dużym ryzykiem byłoby liczyć tu na sukces w parkowaniu.
Kanion Matka to przede wszystkim piękna przyroda. Ale to urokliwe miejsce jest po części dziełem człowieka. Jezioro Matka nie jest tworem natury, ale powstało na skutek wybudowania tamy na rzece Treska.
Poniżej tamy jakby leniwie płynie rzeka.
Patrząc na zdjęcie rzeki oraz na poziom wody nad tamą widać, jak duża jest różnica poziomów wody pomiędzy jeziorem oraz rzeką. Można sobie więc wyobrazić, że gdyby tamy nie było, to Kanion znacząco straciłby swój urok. Niezbyt imponujących rozmiarów rzeka, nie byłaby niczym szczególnym.
Wejście do samego kanionu jest bezpłatne, a więc nie jest to jeszcze miejsce typowo komercyjne. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma tam żadnych atrakcji, za które trzeba zapłacić. Będąc w Kanionie Matka, warto wybrać się na wycieczkę łodzią. Łodzie zabierają od kilku do kilkunastu osób i wszystkie są podobnej konstrukcji. Jak się jednak okazało później, wycieczki łodzią różnią się trasą oraz ceną.
Oczywiście jak to zwykle bywa, nie należy wybierać pierwszej łodzi jaka się nawinie, tak jak nigdy nie wybiera się pierwszej restauracji na deptaku. My jednak chcieliśmy płynąć jak najszybciej i popełniliśmy ten błąd. To sprawiło, że wycieczka trwała wprawdzie kilkadziesiąt minut, ale łódź nie dopływała do żadnej z jaskiń. Także cenę trudno było uznać za okazyjną, a gościa prowadzącego łódź trudno było nazwać miłym. Niedosyt sprawił, że popłynęliśmy w kolejny mini rejs. Tym razem dopytaliśmy o trasę wycieczki, której finałem było zwiedzanie jednej z jaskiń. Okazało się, że na co dzień jedną z łodzi pływa przewodnik mówiący po polsku, ale jak to zwykle bywa, akurat tego dnia miał wolne. Podróż łodzią daje niesamowite wrażenia – jakby płynęło się po Amazonii.
Widoki są piękne i dlatego właśnie koniecznie trzeba to miejsce zobaczyć na własne oczy.
Oprócz przejażdżki jedną z łodzi, można wypożyczyć kajak i delektować się przyrodą bez warczącego silnika. Wiele osób korzysta z tej formy spędzenia czasu w Kanionie. Niestety brak czasu i dzieci, które nieczęsto miały okazje pływać kajakami sprawił, że zaniechaliśmy tej formy wypoczynku.
Płynąc brzegiem jeziora można pooglądać chatki wakacyjne, zapewne należące do pobliskich mieszkańców. Ich stan zachowania i styl budowy są różne – od bardzo prymitywnych, do całkiem ładnych. Świadczy to o różnej stopie zamożności właścicieli i pewnie tez różnym stopniu zainteresowania tymi budowlami na co dzień.
Do niektórych jak widać dotarła elektryfikacja.
Z czasem jezioro się zwęża i przypomina raczej typową rzekę niż sztuczny zalew. No i ma się wrażenie, że wszędzie na brzegach jest dzika, nie odwiedzana przez człowieka przyroda.
Finał trasy stanowiła jaskinia Vrelo, do której wejścia prowadziły początkowo schodki z podestem, a dalej trzeba zrobić sobie kilkuminutowy spacerek pod górkę. Poniżej zdjęcie „przystanku” przy jaskini, wykonane z drugiej strony Kanionu (z trasy pieszej, o której poniżej).
Wejście do jaskini wydaje się jakby ukryte wśród gór i na pierwszy rzut oka trudno je dostrzec (mogę podpowiedzieć, że jest to ta czarna dziura w białej skale – po prawej stronie).
Jaskinia w środku robi duże wrażenie i to tym bardziej, gdy światło odbija się od jasnych skał.
Na końcu jaskini jest jakby się wydawało małe bajorko. Nic nie wskazuje, aby miało ono jakąkolwiek imponująca głębokość. A jednak to przypuszczalnie najgłębsza jaskinia na świecie, co skłania pasjonatów nurkowania, do zainteresowania się tym miejscem.
Będąc przy jaskini, spotkaliśmy Polaka, który bił rekord głębokości w nurkowaniu jaskiniowym. Schodził właśnie przy jaskini Vrelo uznając, iż jest najgłębszą z jaskiń na świecie. Jak się później dowiedziałem Polakiem tym był Krzysztof Starnawski, dla którego bicie tego rodzaju rekordów to nic nowego. W 2016 r. w Albanii zszedł na głębokość 278 metrów. A i tym razem pobił rekord, choć nie co do ogólnej głębokości, ale do głębokości zejścia w tym właśnie miejscu. Nie było to jak czytamy na niektórych blogach we wrześniu, ale 25 sierpniu tego roku. Głębokość zejścia wynosiła 240 metrów, choć jak sam mówił, planował zejść na 300. Polak dotarł przy tym, do nieeksplorowanej wcześniej części jaskini. Jak się dobrze przyjrzymy na zdjęciu poniżej w wodzie zobaczymy nurka.
Kolejny etap zwiedzania Kanionu to nie kierunek na jedno z miast wskazanych na drogowskazie, ale piesza wędrówka, która tylko w nieznacznym stopniu zbliżyła nas do jednego z miast.
Czytając jakiegoś bloga o Kanionie „dowiedziałem się”, że tuż nad lustrem wody mieści się szlak pieszy. Jak widać na tablicy informacyjnej, jest ich tu kilka.
Ten najbardziej popularny, którym szliśmy około dwóch godziny w jedną stronę nie mieści się jednak tuż przy wodzie, ale wysoko nad nią. Jedynie jego początki zaczynają się od niskiego pułapu. Może więc ktoś pisząc bloga nie zadał sobie trudu aby pójść dalej, dlatego błędnie sądził że cała trasa biegnie przy wodzie. Można przecież w tym czasie obskoczyć jeszcze coś innego i dokonać następnych wpisów na bloga. A to, że nie zawsze prawdziwych…kogo to obchodzi.
Trasa w niewielkich częściach biegnie przez wykute w skałach korytarze, tak jak ten na początku.
No ale wbrew temu co można przeczytać przygotowując się do wyprawy nie jest nisko
Ale to tylko atut. Z wysoka jest znacznie lepsza perspektywa na Kanion.
A kajaki wyglądają tylko jak małe łupinki.
Jedna z blogerek pisze, że trasa jest niczym nie zabezpieczona. No to może przed napisaniem wypadało by się nią przejść. Dementuję więc także i te twierdzenia. Trasa w części (tej najbardziej niebezpiecznej) jest wyposażona w metalowe barierki. To znacznie poprawia bezpieczeństwo i ułatwia przechodzenie, choć w jednym niezbyt bezpiecznym miejscu barierka jest urwana, zapewne przez spadający z wysoka głaz. No i tu kolana mogą zmięknąć.
Barierki są najbardziej potrzebne gdy trasa zakręca, a ściana jest prawie prosta. Bez nich droga byłaby bardzo ryzykowna. Na zdjęciu tego oczywiście nie widać, ale już na miejscu wyobraźnia pracuje.
Idąc trasą każdy się zastanawia, co zastanie na jej końcu. Rzeczywistość jest bardziej banalna od tego, czego się spodziewamy. Trasa kończy się metalowym krzyżem wykonanym z metalowych profili, które używane są jako pionowe podpory barierek. No i tyle. Nic spektakularnego.
Po trudach podróży można skorzystać z jedynej tu restauracji. Jest to kuszące, niestety z uwagi na długość pieszej wycieczki, no i dwa wcześniejsze „rejsy” łodzią, nie mieliśmy już na to czasu. A szkoda, bo widoki piękne, a i jedzenie pachniało kusząco.
Czerwony pojazd niestety by za nami nie poczekał i mogłoby się okazać, ze jedynym środkiem transportu byłyby nasze nogi. No i tu by nas po drodze zastała noc, co w obcym miejscu i to z dala od dużego skupiska ludzi, mogłoby być bardzo stresujące.
Jedną z atrakcji Kanionu jest też położona nieopodal restauracji kapliczka. Można w niej wejść do jednego pomieszczenia i to pod czujnym okiem osoby tam pilnującej, aby niczego nie dotykać. Ale właśnie te niewielkie rozmiary, znajdujące się wewnątrz malowidła i panujący tam półmrok, dodają temu miejscu tajemniczości.
Nieopodal, na początku trasy znajduje się wbity w skały olbrzymi karabińczyk. Ale czy jest tam on tylko dla efektu, czy tez ma przypominać o dobrych zabezpieczeniach podczas spaceru w górach – nie wiadomo. Ja zawsze myślę, że jak ktoś fatyguje się żeby zrobić coś takiego, to nie bez przyczyny. A więc optowałbym raczej za tym, że karabińczyk jest swego rodzaju ostrzeżeniem, aby być ostrożnym i przypomnieniem, aby posiadać odpowiedni sprzęt.
Jeszcze jeden rzut oka na Kanion i zadajemy sobie pytanie – Czy warto zobaczyć to miejsce ?
Oczywiście. Panuje tu spokój. A przy tym jest po prostu pięknie i ma się wrażenie że czas wreszcie się zatrzymał. Niezależnie czy ktoś jest fanem zwiedzania przyrody, łażenia po górach czy pływania po jeziorach – myślę że na pewno mu się tu spodoba. No ale każdy sam musi to ocenić. Ja tylko mogę pozytywną rekomendacją.
SKOPJE – tandetna „replika”, czy Feniks powstały z popiołów ?
SKOPJE – tandetna „replika”, czy Feniks powstały z popiołów ?
Podróżując po Bałkanach zaglądamy na kilka dni do Skopje. Stolica Macedonii wzbudza kontrowersje wśród osób, które miały okazję tu zawitać, a to ze względu na formę, jaka została jej nadana przez trwającą do dnia dzisiejszego odbudowę.